Wczoraj oglądnąłem dwa nowe filmy z Jude Lawem. Pierwszy to Black Sea, drugi zaś Dom Hemingway. Ach co to za wspaniały aktor i mistrz przeobrażeń.
Jude Law to angol z krwi i kości.
Black Sea to podwodny przygodowy thriller Kevina Macdonalda, kooperacja rosyjsko-amerykańsko-angielska. Wspaniałe kino niskiego budżetu, zrobione po mistrzowsku. Rzecz tyczy poszukiwaczy podwodnych skarbów i starej łodzi podwodnej, łajby która nie wiedzieć kiedy wreszcie się rozleci. Doskonałe studium ludzkiej natury, wzajemnych animozji i pazerności na wyrost. “Nie dziel skóry na niedźwiedziu” mawia porzekadło. W filmie ta cecha przyjmuje katastrofalny rozmiar i doprowadza do całej serii wydarzeń rodem z głębinowej sensacji. Doskonałe kino, trzymające w napięciu do ostatniej sekundy filmu. Jude Law jak zwykle genialny, tym razem nie jako gentleman, ale człowiek morza, kapitan, z pobrudzonymi smarem rękoma.
Dom Hemingway to z kolei komedia kryminalna, o kasiarzu /Jude Law/ z problemem kontroli gniewu, który jest prawdziwą chodzącą bombą. Alkohol, papierosy i dragi, wcale nie pomagają mu ujarzmić wybuchowego charakteru, a niewyparzona gęba działa wręcz zabójczo. Dodatkowe kilogramy, broda, zaczesana do tyłu fryzura, przyciasny garnitur i kowbojki tworzą całość obraz londyńskiego rabusia. Świetna rola Jude’a Lawa, dobrze napisane dialogi, kupa śmiechu i piękne kobiety /Mădălina Diana Ghenea/ mogą zachęcają do obejrzenia. Film poprawnym politycznie nie można nazwać, a wnuczek mulat, syn córki Doma w tej roli Emilia Clarke, dla rasisty jakim jest Dom, wzbudza litość i współczucie. Mulaci zwłaszcza u nas to znak czasów, który nieźle się dał we znaki współczesnym dziadkom.
PS. Panie, Panowie kino, przyjechało dobre kino!
_________
#JudeLaw